wtorek, 7 lipca 2015

01.

" Nie wiedziałam, że będziemy traktowani jak psy i służący i nie wiedziałam, gdzie jest mój brat. Musiałam go znaleźć.  " 
     10 paskudnych, długich lat, które spędziłam w tym obozie nie mogłam uznać za bezsensowne. Nie chodziło w tej sytuacji o fakt, że mieli nas tu wyleczyć z naszych umiejętności, w które nie mogli nadal uwierzyć. Chodziło o mój cel, którym był mój brat. Wiedziałam, że on również musi gdzieś tu być. Z każdym dniem próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej o każdej grupie dzieciaków z umiejętnościami ale moje wysiłki nie były wystarczające skoro nie dowiedziałam się do tej pory niczego.



Miałam tutaj tylko jedną prawdziwą przyjaciółkę Larę, którą poznałam na samym początku mojego przy bytu do obozu. Czasami wydawało mi się, ze jest jedyną tutaj osobą, która myśli optymistycznie i racjonalnie równocześnie. I to własnie dzięki niej dzisiaj mam zacząć swoją nową robotę w kręgu informacyjnym obozu. Niewiele z nas może tam pracować, zaledwie dziesiątki. Nie chce wiedzieć jak ona to załatwiła ale byłam jej niezmiernie wdzięczna bo wreszcie mogłam dowiedzieć się czegoś więcej na temat swojego brata. Jedyne informacje jakie uzbierałam na jego temat w ten czas były one jedynie jakim jest kolorem. Było to zdecydowanie zbyt mało. Chciałam go wreszcie spotkać i uciec stąd. Ochrona obozu znacznie zmalała a ucieczki dzieciaków wzrastają. Miałam jedynie nadzieje i modlitwy skierowane do Boga by spełnił moje jedyne żądanie ucieczki z moim Victorem. Od wielu lat planowałam ucieczkę razem z Larą po ciszy nocnej na moim łóżku z podartą kartką i ołówkiem. Mamy wiele planów i nie wiemy jak wiele z nich jest bezsensownych i nie dokładnych. Dlatego właśnie muszę przeskoczyć z mojej roboty w ogródku do roboty przy komputerach.



Kiedy rozstawałam się się przy wyjściu z domku z Larą ta przytuliła mnie mocno na pocieszenie. Byłyśmy świadome jaką karę mi zapewnią jeśli władze zorientują się, ze grzebałam w informacjach gdzie są Czerwoni i planach wyjazdu z obozu. Ale byłam bardzo zdeterminowana by się wydostać z tego więzienia. Opiekuni i oficerowie tutaj nie zachowywali się wcale miło a jedynie nas dręczyli i uprzykrzali nasze życie jeszcze bardziej niżby było dotychczas.
Stawiałam drętwo pierwsze kroki na samej górze wielkiej wieży gdzie znajdował się oddział komputerowy ochrony i informacyjny. Gdy weszłam do wielkiej sali komputerowej nie zaszczyciło mnie ani żadne spojrzenie oprócz oficera, który po dwóch wielkich krokach znalazł się przy mnie szarpiąc moje ramię w stronę wolnego miejsca. Jaki uroczy, zironizowałam w myślach. Usiadłam przy dużymi biurku i spojrzałam na niego pytająco. Kompletnie nie znałam swoich obowiązków w tym miejscu a i tak wiedziałam, że cel mam niezaprzeczalnie i wyłącznie tylko jeden.



Półtora miesiąca później.


W czasie, w którym opiekunowie wygłaszali rutynną przemowę, ze nie możemy rozmawiać ani wychodzić z łóżek po ciszy nocnej aczkolwiek będzie czekała nas surowa kara ja szybkim ruchem wpakowałam wydrukowane informacje o Victorze pod poduszkę i odwróciłam się w stronę opiekuna. Nie chciałam by się wkurzył, ale żeby szybko się od nas wyniósł. Po dłuższej chwili mierzenia nas wzrokiem oficer, który się nami opiekował wyszedł z domku głośno trzaskając drzwiami. Tego dnia nie skomentowałam tego ani nie wzdrygnęłam się na widok oficera. Równie dobrze mogłabym latać dwa metry nad ziemią.
Szybkim ruchem wciągnęłam Larę na swoje łóżko i szybko rozglądając się czy nikt nie podgląda wyciągnęłam wydrukowane kartki papieru.
-Słuchaj nie wiem kiedy Oni ogarną, że coś wywęszyłam i wydrukowałam czego mi nie wolno. Ale musimy najwyżej do jutro wszystko ustalić. Nie ma czasu. Ja się już wycofać nie mogę. Jaka jest twoja..- przerwałam gwałtowanie czując dłoń na ustach.
Spojrzałam na swoją przyjaciółkę, na której twarzy wymalowany był szeroki uśmiech. Pokiwała szybko głową a jej blond włosy zawirowała w okół jej pięknej twarzy. Była bardzo urodziwą kobietą i gdybyśmy mogły mieć jakikolwiek kontakt z chłopakami pewnie miałaby grono adoratorów.
-Wchodzę w to od 10 lat. Nie ma odwrotu. Plan jest taki..




     Usiadłam w zupełnie innym stoliku niż zwykle na kolacji. Rozejrzałam się szybko za Larą, która również zajęła inne miejsce jednak bliżej wyjścia. Czułam na sobie palące spojrzenia jakiś dziewczyn, których nigdy na oczy nie widziałam. Ale o to tu chodziło. Taki był plan, spojrzałam jeszcze raz na Larę. Już jej nie było czyli nadszedł czas, żebym i ja zmyła się do "łazienki". Podniosłam się z ławki i podeszłam szybko do jednego z oficerów pilnujących nas przy drzwiach wyjściowych.
-Źle się poczułam, mogę iść do swojego domku? Mam tam tabletki. Musze je wziąć inaczej zwrócę obiad. Mam iść sama czy ktoś ze mną pójdzie?- Spojrzałam pytająco na dość młodą kobietę ubraną w strój oficera.
Spojrzała na mnie podejrzliwie aż poczułam jak mi się żołądek skręca ale przepuściła mnie bez żadnych słów. Najpierw ruszyłam wolnym krokiem nie chcąc wzbudzić żadnych zbędnych, wścibskich spojrzeń lub zatrzymania a potem ruszyłam truchtem. Otwierając drżącymi dłońmi zamek w drzwiach nie mogłam już powstrzymać wstrzymanego oddechu. Nawet nie wiedziałam, ze go wstrzymuję. W pokoju nie było nikogo. Zajrzałam szybkim ruchem do szafki Lary i kiwnęłam do siebie głową. Nie było już jej rzeczy, oczywiście tylko tych najpotrzebniejszych. Swoich rzeczy nie miałyśmy tu wcale jedynie sprane rzeczy do pracy i do spania. Wyjęłam spod swojego łóżka plecak i spakowałam do niego buty, koc, pare koszulek i spodni do przebrania, skarpetki, latarkę i buzy z kapturami. Zarzuciłam szybko wypchany plecak na plecy i związałam swoje niemal czarne włosy w szybkiego koczka a na twarz nałożyłam brązową papkę. Patrząc przez okno nie było widać nic oprócz jeden wielkiej lampy, która oświetlała drogę z świetlicy do domków. Gdzieś za lampą dało się zauważyć migotanie latarki. To był mój znak, na który moje serce przyśpieszyło niemiłosiernie.
Żadnego strachu. Za niedługo zobaczysz Victora.
Było to jak balsam dla duszy. Dlatego gdy tylko zamknęłam starannie za sobą drzwi od naszego obskurnego domku ruszyłam pędem w stronę wcześniej migającego światełka. Pod stopami rozpryskiwała mi się każda kałuża i błoto a ciemności wcale nie utrudniały mi biegu kiedy wiedziałam, ze tak trzeba. Nasz obóz składający się z ponad 3 tysięcy dzieciaków i to jedynie koloru ZIelonego i pewnie z tysiąca osób dorosłych wcale nie wyglądał tak jakby pewnie chcieli. Nie widziałam jeszcze innego koloru oprócz szarego, białego, czarnego i zielonego od 10 lat. Jedynie gdy patrzyłam się czasami w niebo, które wyglądało tak beztrosko było dla mnie odmiennością.


Czując na ramionach dwie dłonie zatrzymałam się od razu i odwróciłam do osoby, która mnie złapała. Gdy zobaczyłam przed sobą usmarowaną na brązowo Larę odetchnęłam z ulgą i kiwnęłam głową w stronę drzew. Ujęłam jej gorącą dłoń i pociągnęłam w stronę wielkich drzew, które doprowadzą nas do bramy. Miałyśmy mało czasu. Kolacja powinna dobiegać końca a kiedy wszyscy wyjdą i zostaną wprowadzeni do domków przez bramy wjeżdżają cztery ciężarówki z pożywieniem. W każdą sobotę to patrolowałam w pracy i wiedziałam, ze brama z powodu zaniedbania zamyka się powolniej niż 10 lat temu gdy ją zakładali. Gdy ciężarówki odjadą na bezpieczną odległość musiałyśmy się prześlizgnąć za wielkie i grube mury obozu. Potem zdać się na instynkt. Był to plan jeden z tych, które odrzucałyśmy przez tyle lat za swoją błahość ale jeszcze wczoraj w nocy wydał nam się najbardziej racjonalnym i najszybszym z wszystkich jake miałyśmy.
Obydwie marzyłyśmy nocami by ciec z tamtego piekła i dzisiaj nie miałyśmy zamiaru ryzykować swoim strachem pozostania tam na resztę lat przed tym jak nas zmiotą. Mam 20 lat, Lara jest rok starsza a to znaczy, ze jesteśmy niezwykle stare jak na dzieci z umiejętnościami. I każdy dobrze wie, że się nas pozbywają jeden po drugim.


Osłaniałam dłońmi twarz przed gałęziami tnąc cały lasek w stronę muru. Nie zajęło nam dużo czasu dobiec do trzymetrowego muru. Obejrzałam się w tył na przyjaciółkę czy da radę jeszcze przebiec kawałek drogi koło mury ale ta uśmiechnęła się ledwie widzialnie w ciemnościach i pchnęła mnie w przód. Zgodnie z jej popędem przyśpieszyłam swój bieg ciągnąc ją za sobą. Widać było zza drzew słaba lampę oświecającą bramę i potem rozległ zgryźliwy dźwięk. Zatrzymałam się za osłoną drzew, które skutecznie nas zasłoniły gdy pierwsza ciężarówka wjechała na żwirową drogę do obozu.
Najciszej jak mogłyśmy ukucnęłyśmy za niedużym krzakiem i liczyłyśmy sekundy do odjazdu ostatniej ciężarówki za zakrętem gdy wszędzie rozległa sie syrena. Przełknęłam głośno ślinę wiedząc, że to znak. Opiekunowie zorientowali się, ze brakuje dwóch osób z obozu. Poczułam mocne ściśnięcie dłoni. Szybko odrzuciłam od siebie myśli widząc zamykająca się bramę. Jeszcze chwila i zamknie się całkowicie. Wyskoczyłam szybko z krzaków ciągnąc za sobą Larę ale po paru krokach zaczepiłam koszulą o dużą gałąź przed nami. Próbowałam wyszarpać ramię patrząc się na bramę, która za chwile się zamknie. Zabiją nas jeśli nie uciekniemy. Bez mrugnięcia okiem będzie po nas.
Wyszarpałam w ostatniej chwili ramię i rzuciłam się do bramy. Wepchnęłam za bramę Larę oglądając się przez ramie i zaraz potem przecisnęłam sie. Mało brakowało a brama by mnie zgniotła.


Oparłam dłonie na kolanach a głowę opuściłam w dół łapczywie wciągając powietrze w płuca. Przestraszyłam się tego, ze nie przedostaniemy się z obozu przez tą cholerną gałąź, która nas zastopowała. Otarłam czoło kawałkiem rękawa gdy poczułam spływającą maź.
-Nie wierze, ze to zrobiłyśmy.-powiedziała Lara.
Wyprostowałam się i spojrzałam na nią z poważnym wyrazem twarzy.
-Nie wierze, że jeszcze żyjemy.-ledwo wydukałam te słowa słysząc okropny dźwięk syren.
Lada moment będą przeszukiwać cały obóz i za najwyżej godzinę wyruszą za mury. Musiałyśmy stąd uciekać i to już. Zrzuciłam plecak na ziemie i wyjęłam z niego latarkę. Włączyłam ją tak jak Lara i zarzuciłam powrotem plecak na jego miejsce.
-Musimy uciekać a tu nawet nie ma cholernego krzaka.- szepnęłam szokowana rozglądając się za światłem latarki po okolicy.
Powiedzieć, że byłam w szoku to chyba jednak za dużo. Od dawna czułam, ze jesteśmy na jebanym zadupiu ale w tamtych chwilach tamta myśl nie doprowadzała mnie do szału tak bardzo.
-Poradzimy sobie. Chodź, musimy stad uciekać. Teraz- szarpnęła moję ramie a zaraz potem widziałam jak biegnie prosto po drodze.
Ruszyłam za nią oglądając się od czasu do czasu za ramię. Pomiędzy murami chyba wszystkie lampy się świeciły co dawało również ledwo zauważalny blask na drogę, którą biegłyśmy. W okół nas była jedynie wyschnięta trawa i jakieś kamienie. Beton był mokry ale nie tak jak zmienia w obozie.


Teraz zastanawiałam się jedynie czy oni specjalnie moczyli tam tereny? Pokręciłam głową by przestać myśleć wreszcie o tamtym miejscu. Było mi jedynie szkoda tych wszystkich dzieciaków, które tam zostawiłyśmy na pastwę dorosłych, którzy nas nienawidzą tak bardzo jak boją.
Wiatr owiewał nasze twarze a niebo świeciło tysiącami wielkich gwiazd. Promyk nadziei na normalne życie nadal tlił się we mnie bardziej niż w tamtych murach. Chociaż wiem, ze tacy jak ja i Lara nigdy nie będą mieli normalnego życia w tym świecie ale skoro dałyśmy radę uciec w tak banalny sposób to czy Bóg nie zaplanował dla nas jakiegoś innego życia? Na pewno, ale jak długie ono będzie?


Jak długo minie czasu zanim jacyś łowcy nas złapią i będą pielęgnować nasze moce by mieć armię albo na sprzedaż? Albo oficerowie, którzy przeszukują tereny za takimi uciekinierami jak my i powrotem pakują ich do obozu? Wiem, że sa inne obozu bo gdzie indziej byliby w takim razie Czerwoni, Zółci, Niebiescy i Pomarańczowi? Wiem, że żyją. Przynajmniej część z nich.
Nie było już słychać syren i żadne światło oprócz naszych latarek i księżyca nie oświetlało nam drogi a mur nie był już widoczny. Każdy mięsień w moich nogach domagał się przerwy.
-Lara stój. Musze odpocząć.- Wysapałam i od razu opadłam na zeschniętą trwę a przyjaciółka obok mnie.
Położyłam się na ziemi i wplątałam palce w trawę a wzrok wbiłam w to piękne, rozgwieżdżone niebo. Miałam wielką ochotę rozryczeć się pod natłokiem dziwnych uczuć, które cisnęły się na moją klatkę piersiową jakby chciały ją zgnieść. Nie wstrzymywałam długo łez i pozwoliłam im spłynąć po wysmarowanych policzkach. Byłam taka szczęśliwa, że jestem o krok w przód zalezienia mojego brata.
W plecaku mam mapę i na kartce zapisane miejsce gdzie prawdopodobnie trzymają Czerwonych. Z tego co widziałam wcześniej to trochę daleko. My znajdujemy się w Nevadzie a musimy się dostać do Los Angeles. Jedynie tyle dobrego jest w tym, że jesteśmy prawdopodobnie na granicy Nevady z Los Angeles. Nie byłam pewna za ile dojdziemy tam, o ile wg dojdziemy.
Podniosłam się i spojrzałam na przyjaciółkę, która również odpoczywała na trawię z zamkniętymi oczami.
-Masz coś do picia?- spytałam czując straszna suchość w ustach.
Otworzyła jedno oko o pokiwała głową z uśmieszkiem.
-Spakowałam samo żarcie i picie a ty ubrania, zapomniałaś?- rzuciła mi po chwili grzebania w plecaku wodę.
Odkręciłam ją i wypiłam parę łyków. Musiałyśmy oszczędzać, jeśli mamy przeżyć.
-Nie możemy umrzeć z głodu a jedynie z śmierci naturalnej po długim i szczęśliwym życiu, pamiętaj.- mruknęłam do blondynki z uśmiechem na twarzy podając jej wodę. Napiła się i wytarła twarz z mazi. Również to zrobiłam i przepłukałyśmy dłonie w wodzie z butelki i umyłyśmy nią również twarze.



Zrobiłam jeszcze parę kroków w stronę ciemnego zarysu przede mną. Przywołałam Larę dłonią a zaraz pojawiła się przy moim boku. Słońce zaczęło powoli wschodzić i robiło sie jasno. Szłyśmy po trawię oddalone od drogi zaledwie trzeba metrami by nie zgubić drogi.
-Jak myślisz, co to?- spytałam.
Podeszłyśmy bliżej i bliżej, aż w końcu rozpoznałam, że czarny zarys, do którego bałyśmy się podejść to duży, stary van, trochę poniszczony. Gdy podbiegłam do niego do głowy wpadł mi pomysł, ze mogłybyśmy go jakoś uruchomić i pojechać ale szybko odrzuciłam go od siebie. Żadna z nas nie umiała jeździć autem.
-Nie wierze, co za kurewskie szczęście!-krzyknęła cicho Lara głaszcząc tył auta zafascynowana.

-Sprawdzę, czy są kluczyki czzy... coś?- spojrzała na mnie dziwnie.

Ona również sie na tym nie znała. Nikt w obozie o tym nie mówił jedynie od czasu do czasu jakieś dziewczyny znajdywały gazety stare i czytałyśmy wszystkie- również o samochodach. To było dla nas coś.
Gdy Lara poszła na przód ja podeszłam z boku samochodu i złapałam za klamkę. Pociągnęłam drzwi w bok, które z łatwością odjechały a przed moimi oczami ukazało się wnętrze samochodu. Nie był strasznie brudny czy cokolwiek ale było porozrzucane pare rzeczy z siedzeń. Weszłam nieufnie do środka i rozejrzałam się. Nic podejrzanego sie w nim nie znajdowało więc podniosłam z podłogi samochodu gazety i butelki kładąc je na siedzeniu. Był na tyle duży, ze mogłam w nim stać i chodzić.
Wyskoczyłam i zamknęłam za sobą drzwi do vana. Podeszłam do Lary, która majstrowała coś przy kablach samochodu. Nachyliłam się nad nią marszcząc brwi.

-Co robisz?- spytałam dotykajac jej ramienia.

Spojrzała na mnie uśmiechając się szeroko co było dziwne. Bardzo sie cieszyła grzebaniem w kablach starego auta? Podniosła ręke nadal patrząc mi w oczy po czym spojrzała na coś pomiędzy kablami i dotknęła ich. Coś zaskwierczało a pare iskier poleciało w powietrze, w którym zabrzmiał dziwny dźwięk, który wydobywał się z pod maski auta. Otworzyłam usta w szoku. Jak ona to zrobiła? Już miałam o to spytać ale mnie uprzedziła.

-Wiesz ja tak na prawdę nie jestem Zielona tylko Żółta. Nigdy ci tego nie mówiłam bo bałam się, ze się mnie przestraszysz i i przestaniesz ze mna rozmawiać.- zaczęła nieco ściszonym głosem, który z każdym słowem przybierał na sile.

Fakt był taki, ze nigdy nie pytałam sie bo zawsze sądziłam, że skoro jest w Zielonych to również jest Zielona ale przecież sama nie byłam Zielona tylko Pomarańczowa. Wtedy nie pomyślałam o tym, ze jeszcze jakieś dziecko mogło oszukać doktora.
Nadal byłam zaskoczona jej umiejętnościami z prądem ale pokiwałam twierdząco głową iż rozumiem. Uśmiechnęłam się delikatnie do niej opierając o auto, które pod dotykiem było jak mruczący kot.

-Jestem zaskoczona, tyle lat to ukrywałaś. Ale nie mam ci tego za złe, na prawdę. Ja.. ja też nie jestem Zielona.- zagryzłam wargę nerwowo patrząc na nią.
Jeszcze nikomu nie mówiłam o tym, ze jestem Pomarańczowa. Wiem, że moje moce sa niebezpieczne i jeszcze sama ich nie opanowałam bo nie mogliśmy. Było to surowo karane. Ale pamiętam na samym początku chłopczyka o brązowych oczach, który był Czerwony i tylko pomyślał a kobieta obok niego zapłonęła i spłonęła żywcem. Roznosiły się plotki, ze Pomarańczowi są jeszcze gorsi. I to prawda. Ja władałam nie tylko swoim umysłem ale również mogłabym władać umysłem każdej osoby na którą spojrzę. I boję się tego, nawet tego nie chce.

-Naprawdę? Poczekaj.- Dotknęła jeszcze raz kabli a auto ucichło. Odwróciła się do mnie. -Teraz, powiedz mi jakim jesteś kolorem?

-Jestem Pomarańczowa. Ale nie bój się mnie, proszę.- ostatnie słowo szepnęłam patrząc w jej szare oczy.
Nie przewidziałam jej reakcji ale miałam nadzieje, ze sie przestraszy. Zaskoczyła mnie miło. Przytuliła mnie mocno a ja się w nią wtuliłam. Ona jest naprawdę.

-Oczywiście, że się ciebie nie boje głupiutka. To nawet lepiej. Gdybyśmy były Zielone nie poradziłybyśmy sobie w tej dżungli.- westchnęła a jej oddech uderzył w moje ucho. Zaśmiałam się chrapliwie.

-W takim razie my przeciwko światu mała. - wywróciłam oczami. -Po co odpaliłaś te auto?

-Bo będziemy nim jechać Casandra a co ty myślałaś?- odsunęła się ode mnie i ponownie zrobiła swoimi rękami coś z kablami, ze auto odpaliło.
Rozejrzałam się dookoła, było już widno a słońce prawie wyszło w całości. Obeszłam całe auto sprawdzając czy wszystko jest pozamykane i wróciłam do Lary.

-A wg umiesz jeździć autem? Bo ja nie.- powiedziałam spokojnie zakładając ręce na piersi.

-Co w tym trudnego? Kierownicą kierujesz, jednym hamujesz a drugim dajesz gazu no a tym tym..- wskazała na skrzynie biegów.- ustawiasz, coś jak jedziesz na drodzę. Nie pamiętam dokładnie ale wszystko zaraz odkryję. Zgódź się, proszę. Nie dojdziemy na nogach do LA.
Zmrużyłam na nią oczy i od razu czułam, ze ufam jej na tyle by wpuścić ją za kierownice chociaż nigdy nie kierowała autem. Pokiwałam głową na znak, ze się zgadzam.
-W takim razie sprawdź auto w jakim stanie jest..

-Sprawdzałam, spokojnie w bardzo dobrym. Dlaczego ktoś zostawił to auto?- przerwałam jej.
Wzruszyła ramionami i odwróciła tak szubo głowę, ze jej blond włosy zawirowały w powietrzy gdy wsiadała na siedzenie w vanie.
Obeszłam samochód dookoła i weszłam na miejsce pasażera. Od razu zaczęłam się rozglądać za pasami bezpieczeństwa. Tak w razie czego.

- No to jedziemy po Victora i zaczynamy wspaniałe życie, tak?- spytała mnie z szaloną nutą w głosie. Uwielbiałam ją gdy jest taka szczęśliwa i optymistyczna.
Posłałam jej szybki ciepły uśmiech.

-Oczywiście. O ile uda nam się cokolwiek z tego co zaplanowałyśmy.- powiedziałam wyjmując z swojego plecaka mapę i zaczęłam ją rozkładać.
Gdy położyłam palec na miejscu gdzie się znajdujemy auto wyskoczyło do przodu i gwałtowanie się zatrzymało. Na szczęście założyłam pasy inaczej moja twarzy byłaby już przyklejona do przedniej szyby. Spojrzałam na Larę, która cicho zagruchała do siebie coś pod nosem.

-Dobra juz ogarnęłam wszystko. Ahoj przygodo!- mruknęłam głośno i wyjechałyśmy powoli na drogę. Cały czas przyglądałam się ruchom blondynki za kierownicą i za szybę. Jechałyśmy na prawdę normalnie. Prowadziła tak jakby już to robiła wiele razy. Może to serio nie jest takie trudne.

Wróciłam do przeglądania mapy i ustalenia drogi. Trudno było mi uwierzyć, że udało nam się uciec z obozu i znaleźć auto. Czułam od tamtego czasu ucieczki, ze ubyło mi z 20 kilo. Wreszcie byłam wolna i lekka.

Witam i od razu przepraszam, że nie dodałam rozdziału wczoraj wieczorem. Ale na usprawiedliwienie mam fakt, że niezaplanowanie musiałam pojechać z psem do weterynarza. 
Przejdę do sedna. Nie chce komentarzy teraz dlatego je zablokuje. 
Wiem, ze ten rozdział nie jest za ciekawy i wydaje mi się, ze to same flaki z olejem i się nie nadaje do pisania ale będe to robić. Dlatego też nie chce czytać komentarzy jak źle pisze. 

Casandra spotka Clancy'ego w następnym rozdziale. Mam nadzieje, ze mimo to to ktoś to czyta. 
:)
Możliwe, ze rozdział pojawi się jeszcze w weekend albo w tygodniu. :)